Translate

wtorek, 27 stycznia 2015

Sielsko anielsko - wiejsko, mało-blogersko

Jestem, żyję, funkcjonuję. Na wysokich obrotach - jak zawsze. Moje blogowe zniknięcie z pewnością większości z Was już nie dziwi, miło mi jednak co jakiś czas dostać od Was wiadomość przypominawczą "Czy wrócisz do blogowania?", "kiedy jakiś nowy wpis?" ;) Otóż powrót do blogowania "pełną gębę" jak to miało miejsce kiedyś jest wysoce mało prawdopodobny - a już z pewnością w tej formie w jakiej funkcjonował. Niestety, z "miastowej" dziuni pozostało już niewiele... Nie wiem jakie są trendy w modzie, jakie nowości w drogeriach czy wyprzedaże w lans-sklepach internetowych... 
Nie oznacza to jednak, że całkiem zwieśniaczałam - na swoje usprawiedliwienie i ku niegdysiejszej chwale bycia "na czasie" jestem wiejskim zjawiskiem - obornikiem końskim i błotem uwalone mam "lanserskie" Huntery, w ekstremalnych warunkach testuję termoaktywną odzież Under Armour, a na konia wsiadam odziana w swoją "na czasie" niegdyś, kolekcję narciarskich Spyder'ów, Craftów   i Bergsonów ;) I to by było na tyle na temat mody ;) 
Dla ciekawskich - mój wygląd też dość drastycznie uległ zmianie - zniknął z głowy tleniony blond, długie paznokcie i zbyt mocny, kontrastowy makijaż. Chyba... się starzeję :P

To już rok odkąd mieszkamy w naszym domu na wsi i półtora, odkąd opuściłam Jelenią Górę. Czy tęsknię? Oczywiście! Brakuje mi gór, klimatu, znajomych, widoków... Wszędzie płasko, wszędzie prosto. Niewiele rzeczy jest w stanie mnie zachwycić, dużo rozczarowuje... brak śniegu kiedy kupiliśmy piękne sanie, brak pralni dywanów w okolicy kiedy na mój piękny biały "Shaggy" nasikał kot, brak czynnej o 23.00 pizzeri gdy nie mam ochoty robić kolacji i brak zaufanej osoby która zajęłaby się naszym zwierzyńcem kiedy chcemy wyskoczyć na weekend na narty. W zamian za to otrzymuję przestrzeń pozbawioną zabudowań, odwiedziny leśnych zwierząt wieczorem (bażanty, dziki, zające, lisy, sarny i czasem... gęś sąsiada), brak wścibskich sąsiadów trujących mi du*ę o niezamykaniu/zamykaniu bramy wjazdowej czy drzwi, widok swoich koni za oknami i merdające ogony moich psów :) Bilans jest więc całkiem niezły - w całym tym swoim nieszczęściu regionalnym stworzyłam sobie swój własny świat, który nie daje czasu na zbyt częstą tęsknotę za ukochanymi górami.

Zrobiło się nas dużo :) Psy, koty, konie... Nie będę tu tworzyć kilometrowej galerii zdjęć (a uzbierało się ich kilkaset), przedstawię Wam więc członków naszej rodziny w telegraficznym skrócie :)

KONIE:
BELMONDO vel "LALUŚ" - 3 letni kuc walijski o imponującym wzroście 120 cm ;) kupiony przez nas "przypadkowo" od 95-letniego dziadka spod Pleszewa. Był bardzo niewychowanym ogierem, teraz - jest ukochaną maskotką, która dzielnie wozi na swoim grzbiecie dzieciaki znajomych i rodziny :) Zajeżdżony i ucywilizowany przeze mnie Piękniś zachwycający wszystkich naszych gości - koń o ogromnym uroku osobistym, bystry, inteligentny i bardzo towarzyski.
CELEBRA MT - klacz wielkopolska, obecnie niespełna 2-letnia. Kupiona jako towarzyszka Rudego; koń, który sprawiał największe problemy wychowawcze - jak przystało na zbuntowaną nastolatkę ;) Istna dama z humorami.
Rudego znacie z poprzedniego posta więc nie będę się powtarzać ;) Mój ukochany Nynio - koń o  doskonałym charakterze, najważniejszy w stadzie.
Cała trójka bardzo się ze sobą zżyła tworząc harmonijne stado (początki jednak łatwe nie były)


PSY:
DAKA - 32 kilo szczęścia i łagodności w osobie szczeniaczkowej rottweilerki ;) Sunia wyczekana (pół roku czekaliśmy!)i szczegółowo wybrana z miotu jako przyszła championka wystaw i niezastąpiony stróż :) Ogromna przylepa kochająca wzystkich - morda bandziora, serce labradora!
ZUZA - 4 kilo radości w ciele pełnego temperamentu Jack Russell Terriera. Jako jedyna z psiego towarzystwa mieszka z nami w domu :) Przekochana, wiecznie zadowolona panna, która odda życie za piłeczkę. Sunia, która w połowie roku rozpocznie karierę wystawową.  Maskotka nr 1 Pańcia.
PORTO (SŁAW) - ten Pan wszystkim Wam jest znany :) 100% ADHD, 100% ochrony naszego domu przed niechcianymi gośćmi :P Niania i sposób na socjalizację psów wszystkich naszych znajomych. Nie znosi obcych choć mordę ma przyjazną (pozory!)
KOCIAKI:
KUNA - kilkuletni kocur - przygarnięty z poznańskiej Fundacji Agapeanimali. Najwiekszy pieszczoch we wszechświecie, kot, który za nic w świecie nie chce wejść do domu i mieszka w drewnianej budce na tarasie :)
MAŃKA - ją znacie :) Dziewczyna również przygarnięta, z podwrocławskiej szopy. Maskotka nr 2 Pańcia. Nie przepada za Kunem ani Zuzą. Uważa, że powinna mieszkać w domu sama i mieć wszystko na wyłączność. Czasami strajkuje i pomieszkuje z końmi.
Czy zwierzyniec się nie powiększy? Powiększy. Już przestałam łudzić siebie i ściemniać innych że "już nic więcej, to ostatni!" Zwierzaki sprawiają nam wiele radości - chociaż cały cykl dnia dyktują one. Skończyło się spanie do 9 - o tej godzinie to już jesteśmy na pełnych obrotach, dawno po śniadaniu ;) Nasz styl życia w 100% uległ zmianie. Po prostu, zakwitłam na tej swojej wsi i... dobrze mi z tym :)

czwartek, 22 maja 2014

WYCZYŚĆ MOJĄ SZAFĘ

Ja na minutkę ;) Z okazji wiosny zapraszam na bloga SZAFA NA WYDANIU. Tym razem już nie ciuchy a kilka rodzynków - Conversy, skórzane torebki i szpileczki:



piątek, 16 maja 2014

"Trzeba mieć po co żyć"

Dzień dobry :) Bez zbędnego tłumaczenia "dlaczego", po prostu jestem :) Zadomowiona, w miarę "ogarnięta" z mnóstwem planów, marzeń i celów. Nazbierało się kilka nowości - niestety nie są to nowości lakierowe, odzieżowe, torebkowe czy biżuteryjne. Wyleciałam totalnie z blogowego świata, nie wiem co jest cool, co się nosi a czego nie, nie rozpoznaję oryginalnych Mel by Melissa (pomimo tego, że kupiłam je w sklepie który sprzedaje oryginały), nie wnikam w istnienie (bądź nie) tajemniczego "R" na Conversach. W ogóle zauważyłam jakiś totalny szał na post Conversowy i tak, przyznaję - PODSUMOWANIA NIE BYŁO. Nie było bo testy trwają, sezon trampkowy się zaczął, "podróbki" służyły w trakcie prac wykończeniowych, obecne pary albo mnie obcierają, albo są za duże (są chętni na białe wysokie Conversy w rozmiarze 40? i miętowe wysokie 39,5? :P ), na krótkie jest za zimno. Mój umysł zajęty jest kompletnie czym innym niż zastanawianie się w czym będę "trendy". Sporadycznie przeglądając Pudelka natrafiam na facjaty "blogerko-szafiarko-pseudo-gwiazd" które przez społeczeństwo okrutnie są wyśmiewane bo i owe społeczeństwo zazdrosne bywa. Zazdrosne albo złe - bo mają, bo za darmo, bo za pierdoły. W głowie niewiele, wzrok przytępiony - obecne gwiazdy blogosfery życia łatwego nie mają lecz mi, jako blogerce "od czasu do czasu" też od znajomych się dostanie, bo przecież TY TEŻ JESTEŚ BLOGERKĄ! Nie ważne...

Dom. No stoi ;) Stoi i od jakiegoś czasu niewiele się tu zmienia - zapał spadł wprost proporcjonalnie do spadku puli która i tak zbyt szybko topniała. Nasze wnioski na dziś: wszystko super, wszystko fajnie - duże, wielkie, przestrzenne=idealne. Ale nie do wykańczania które wykańcza nas ;) Kuchni nie ma (takiej docelowej, tymczasowa jak najbardziej!), pierwsze piętro pozostawione same sobie, listwy przypodłogowa nadal w planach, podobnie jak schody na piętro i reszta drzwi wewnętrznych. Co więc robić? Dowalić sobie i kupić konia :P Kupiłam. Rudzinka - wielkiego, ciekawskiego i niewychowanego Nynia. Dla Nynia oczywiście trzeba postawić stajnię pod domem bo Nynia widzieć musi pańciunia z okienka z sypialni, Nyniowi skołować towarzysza, stworzyć wybieg i w ogóle zniweczyć wszelkie plany pięknego, snobistycznego ogrodu pełnego rododendronów, azalii, róż i Bóg wie czego jeszcze - na rzecz koni :))  Oto on jeden, mój!:
Najukochańszy towarzysz, wdzięczne, bystre zwierzę w zakup którego wątpiłam ale uwierzyłam. TRAPER.


I jego przyszłe włości ;)

Ochrona też się przyda ;)
Z domu wyszliśmy więc na ogród. Koparki, fadromy, traktory. Misja: "chwasty", misja "trawnik, stajnia, płoty, pastuchy" - działamy. Trzeba gonić marzenia pomimo niezrozumienia rodziny :P Z dedykacją więc dla moich "zajmij się czymś pożytecznym, koń to darmozjad" rodziców:


(przepraszam, że w formie linku, blogger się jednak uwziął i jako filmiku znaleźć nie chce :/ )

Bo nie ważna kuchnia i brak zmywarki, co człowiek, co pokolenie to inne priorytety - "trzeba mieć po co żyć". Bo człowiek w bryczesach urodzony, w bryczesach zginie - bez zmywarki, piekarnika i bez pomidorów w ogródku. 
Do naszej rodziny wkrótce dołączy kolejny psiak - wyczekany, wyszukany, obiecany - jeszcze w maminym brzuchu ale pod koniec miesiąca spodziewamy się przyjścia na świat :)) Takie nasze Małe Rancho ;)

Wbrew wszystkiemu i pod górkę - z własną wizją, z własnym zdaniem i samozaparciem - trzeba iść do przodu bo marzenia się spełniają - moje się spełnia, oby Wasze się spełniały!
Pomysł następny - niebanalny chodnik :) Na tą chwilę mówię "będę robić!"

I tym miłym akcentem kończę posta. Następny pewnie będzie zrzędliwy - nazbierało się kilka "rodzynków" którym należy się "jazda bez trzymanki" na forum blogosfery i nie tylko ;) Na pierwszy rzut pójdzie INDECO. Oj podpadło państwo...
Do przeczytania!!!

środa, 19 lutego 2014

MELDUNEK!!!

Dzień dobry po baaardzo długiej przerwie :))) Melduję się już z naszego domu - jakieś 3 tygodnie temu powiedzieliśmy "do widzenia Leszno" i dzień dobry "Nowy Dom" :)) Brak aktywności blogowej jest oczywisty - przez ostatnie kilka tygodni walczyliśmy dzielnie rozpakowując swoje zabawki i główkując jak to wszystko zmieścić... Bo o ile powierzchni nam nie brakuje - mebli owszem. Większość rzeczy w domu jest "tymczasowa" - myślę, że efekt końcowy połowy domu będzie można zobaczyć na następny rok, piętro za jakieś 2 lata a efekt właściwy - za jeszcze więcej :P  Aaaaale... mój nastrój odmienił się o jakieś 180 stopni - zniknęło leszczyńskie rozdrażnienie i irytacja. Teraz pomimo tylu prac humor jest o niebo lepszy! Nareszcie mam upragnioną dużą powierzchnię i święty spokój bez stuków, puków, dźwięków jeżdżącej windy, wrzeszczących i tłukących się dzieciaków sąsiadów i walącej miotłą od 6 rano po schodach sprzątaczki...

Rozłożyliśmy sobie cały plan wydatków na cały rok i pomału staramy się dokupować kolejne rzeczy. Póki co nie ma jeszcze pomieszczenia które byłoby wykończone w 100% - najważniejsze jednak, że jest ciepło, jest na czym spać, gdzie gotować i gdzie się wykąpać. No i internet działa! 
"Tymczasówki" nie są złe; na ratunek przyszło moje wyposażenie gabinetu i narożnik z mieszkania w Jeleniej Efekt finalny będzie zupełnie inny - stawiam na bardzo jasne wyposażenie, białe meble i minimalizm.
Jakiś czas temu zleciłam wykonanie obrazu znalezionej przypadkowo na FB artystce. Miała namalować mi ołówkiem najbardziej realistyczną piękną główkę Pianissimy (najbardziej utytułowanej klaczy arabskiej w Polsce) - i wykonała to perfekcyjnie!
Łazienka - chyba najbardziej dopieszczone pomieszczenie - zaplanowane przeze mnie już kilka miesięcy temu ale jeszcze nieskończone "dzieło" ;) Jak domówimy szafki, pochwalę się całością. Tymczasówki w postaci szafek rządzą :P
Garderoba w której oczywiście się nie zmieściłam - sytuacja powinna się zmienić po zamontowaniu 4 metrowej szafy i dwóch w przedpokoju - może wtedy dam radę ;)
I na koniec news - mamy kota. Standardowo wyciągniętego z niedoli (podwrocławska szopa) - ale jej historię opowiem Wam w najbliższym czasie.
Działamy dalej; przed nami kuchnia, szafy, drzwi, listwy przypodłogowe, żyrandole, kontakty i milion innych drobiazgów... I kilka parapetówek ;))) Najgorsze jednak już za nami, dzisiaj jest pierwszy dzień kiedy mogliśmy bez wyrzutów sumienia i ciśnienia zasiąść na kanapie i rozegrać partię pokera (oczywiście przegrałam...) Żyć nie umierać!

czwartek, 5 grudnia 2013

Ostatnia prosta - dom do zamieszkania

Jestem. Maraton, jaki teraz "przebiegam" zdaje się nie mieć końca - studia, paca, budowa domu i "Misja Święta", którą narzuciła mi moja zawsze o wszystkim pamiętająca mama.

Jak pewnie większość z Was zauważyła, blog baaardzo zwolnił. Odkąd budowa domu ruszyła pełną parą czasu brakuje na wszystko. I o ile początkowo jakoś specjalnie nie uczestniczyłam w stawianiu cegiełek, o tyle im bliżej do wprowadzki, tym czasu dużo mniej a planowania więcej... I nie mam tu na myśli tylko i wyłącznie planowania przyszłego wystroju (choć w dużej mierze również), a wieczną walkę o terminy i "zgodność towaru z umową".  Fachowcy się spóźniają i wymyślają, dostawcy zawalają i czasem zapominają o dostarczeniu zamówienia (!!!), sprzedawcy kłamią, architekci kasują a Leszno... demotywuje z dnia na dzień coraz bardziej (no niestety).
Są jednak i dobre strony!  Powiedzenie, że chałupka "rośnie w oczach" jest być może trochę na wyrost, bo na szczęście już nie rośnie (i tak urosła 2 razy większa niż zakładaliśmy...), ale bogaci się wnętrze. Ja sama początkowo nie wierzyłam we "wróżbę" zakończenia etapu "do wprowadzenia" na koniec roku ale na szczęście moja mała wiara dostała pstryk w nos - uda się na styczeń! Dom już dawno zamknięty, ściany przygotowane pod szpachlowanie i malowanie, żarówki na kabelkach radośnie zwisają a co najważniejsze...jest w końcu ciepło! :D Etap najważniejszy, czyli prąd i ogrzewanie mamy odhaczone - jest i działa :D
Cała reszta czeka na swoją kolej.
Przed nami najciekawsze i niestety najdroższe - wykańczanie. W poniedziałek wpada do nas ekipa, która ogarnie ściany, podwieszane sufity, kafle na podłodze i wykonanie łazienki.
I zacznie się cyrk... Standardowo to co mi się podoba cenę osiąga horrendalną (mam na myśli głównie kolekcję kafli Paradyża "My Way") i czeka mnie przeprawa w domu... Z całą resztą w postaci 2óch umywalek, kabiny bezbrodzikowej w rozmiarze XXL z deszczownicą podtynkową  i lustrem na całą długość ściany już się uporałam, pozostaje mi więc uzbieranie wystarczającej ilości argumentów przemawiających ZA tymi najcudowniejszymi kaflami pod słońcem :P ( Jacek niestety nie podziela mojego entuzjazmu My Way'ami twierdząc, że ich "pokichało" z tą ceną)
Mam jednak niepodważalny argument - na rzecz kafli wstrzymam się do wiosny z kuchnią, która pożre i tak bardzo dużą część budżetu... Jak na razie zadowolona jestem z pomysłu postawienia w niej ścianki z cegieł rozbiórkowych (woziłam je od koleżanki dobre 2 miesiące w bagażniku swojego auta; 3 dni własnoręcznie oczyszczałam je z tynku). Oczami wyobraźni wszystko już stoi i na razie mi wystarcza :P Wspomagam się jednak na bieżąco inspiracjami w sieci...
I pytanie do Was: czy ktoś z Was, gdzieś, kiedyś spotkał się z takimi obrazami? Chciałabym mieć tych Panów u siebie; wydrukowanych (bo w namalowanie nie mam co liczyć...) na płótnie mniej więcej takiej wielkości:
Co do zaległej relacji z Hubertusa - ja PAMIĘTAM i ona będzie! ;) I to nie jedna bo całkiem przypadkowo... byłam na 3 :D

Do przeczytania!